Upłynęło już trochę czasu od jej śmierci, a pamięć o Niej dziwnie nie zaciera się, lecz wręcz przeciwnie – każde wspomnienie jej życia dodaje siły, umacnia wiarę, wzywa do większego zaangażowania się w sprawy Kościoła, świata, w sprawy każdego spotkanego, potrzebującego pomocy człowieka.

Pochodziła z jednej z wiosek diecezji przemyskiej. Po maturze, pracując, podjęła studia, zaczyna myśleć poważnie o wyborze swojej drogi życiowej, aż tu nagle, pod koniec studiów, jak grom z jasnego nieba, spada na Nią choroba – nowotwór złośliwy. Szpital, intensywne leczenie i diagnoza, że stan jest beznadziejny i nie da się już nic zrobić, a te różne zabiegi mogą przedłużyć już tylko dni, a nie lata jej życia. Rodzina trwała na modlitwie, proszono Pana życia i śmierci o cud. I stało się – stan zdrowia nagle polepszył się, a przeżycie, które było związane z doświadczeniem śmierci klinicznej całkowicie zmienia jej patrzenie na swoją przyszłość. Bóg, w którego wierzyła, staje się od tej chwili Kimś najważniejszym, On zajmuje to pierwsze miejsce w jej sercu, co sprawia, że rezygnuje z planowanego małżeństwa.

Wróciła do życia, ale nigdy nie wróciła do pełni sił. Choroba popromienna spowodowała brak odporności, a to z kolei pociągnęło za sobą dziesiątki przeziębień, gryp,…i przedziwną fizyczną słabość, z którą zmagała się właściwie każdego dnia do końca życia.

Bóg dał Jej poznać, jak wielką wartością jest czas i jak ważne jest, by go dobrze wykorzystać. Potrafiła wykorzystać zarówno chwile,  kiedy czuła się lepiej, jak też okresy wielkiego i trwającego nieraz całe tygodnie cierpienia. Szukała okazji do czynienia dobra. Dla niej informacja o czyjejś biedzie materialnej, czy duchowej była równoznaczna z  wezwaniem do działania. Jechała więc nawet do okolicznych miejscowości, gdzie ktoś chory, lub ubogi potrzebował wsparcia.

Aktywnie włączała się w życie swojej parafii. W pamięci parafian pozostały organizowane przez Nią wieczornice z okazji Dnia Nauczyciela, podkreślające rolę kapłaństwa kapłana, jako bardzo ważnego nauczyciela spośród innych nauczycieli.  Po tych spotkaniach – wieczornicach – rodziły się powołania kapłańskie.

Bardzo modliła się za kapłanów, wspierała ich swoją modlitwą i cierpieniem, mówiła o nich zawsze z wielkim szacunkiem i zatroskaniem, bo wiedziała, że trzeba im pomóc, a nie krytykować. Swoją wdzięczność dla kapłanów wypowiadała wielokrotnie, nie zapomniała o nich także w swoim ostatnim pożegnaniu, na krótko przed śmiercią, do której przygotowywała się bardzo świadomie, wśród ogromnych cierpień fizycznych. Powiedziała wtedy m.in. : Wszelkie dobro i łaski otrzymałam od Boga za pośrednictwem Kościoła, przez posługę kapłanów.

W jej sercu dojrzewało pragnienie, by oddać się całkowicie do dyspozycji Boga poprzez  złożenie ślubów, ale nie wiedziała jak ma to powołanie zrealizować pozostając równocześnie w świecie, bo wiedziała, że jej stan zdrowia nie pozwala na wstąpienie do klasztoru.

Pan przychodzi z pomocą tym, którzy Go szukają – poprzez koleżankę ze wspólnoty modlitewnej, do której należała, dowiaduje się o istnieniu instytutów świeckich i o możliwości kontaktu z jednym z nich. Od pierwszej chwili wie, że to jest droga, na którą zaprasza ją Pan, więc bez wahania prosi o przyjęcie.

Charyzmat Wspólnoty, do której weszła staje się dla niej wielkim duchowym wsparciem. Odtąd wszystkie swoje cierpienia fizyczne i duchowe przyjmuje w duchu wynagradzania za grzechy swoje i innych. Usłyszała zarówno wołanie Jezusowego Serca, skierowane do nas przez Św. Małgorzatę Marię Alacoque, jak również wołanie Niepokalanego Serca Maryi przekazane nam przez dzieci w Fatimie. Często i z całą uwagą wypowiadała słowa modlitwy zawarte w krótkim akcie : Chwała i wynagrodzenie Sercu Jezusa i Maryi. Te słowa w jej ustach brzmiały niezwykle mocno – to nie było tylko pobożne pozdrowienie – za tymi słowami stało całe jej codzienne, niezwykle trudne życie.

Ojciec Święty Jan Paweł II wypowiedział kiedyś słowa: Czciciele Bożego Serca stają się ludźmi wrażliwego sumienia. A kiedy dane im jest trwale obcować z sercem naszego Pana i Mistrza, rozbudza się w nich także potrzeba wynagradzania za grzechy świata, za obojętność tylu serc, za swoje własne zaniedbania. O jakże bardzo potrzebny jest w Kościele ten zastęp serc czuwających, dzięki którym Miłość Serca Bożego nie pozostaje osamotniona i nie odwzajemniona.

Zosia tą potrzebę Kościoła i świata dobrze odczytała i odpowiadała na nią, jak mogła. Modlitwą i cierpieniem starała się równoważyć to zło, które widziała, o którym słyszała, a trzeba zauważyć, że była niezwykle wrażliwa i czujna i nie pozwoliła czarnego nazwać białym. Kiedy zachodziła potrzeba, to docierała do ludzi osobiście usiłując przeciwdziałać złu na wszelki możliwy sposób, a te jej upomnienia były niezwykłe, bo robiła to z ogromną miłością, z wielkim szacunkiem dla człowieka, który w jej przekonaniu pobłądził.

Zosia szła zdecydowanie drogą ośmiu błogosławieństw:

  • żyła bardzo skromnie, w wielkiej wolności w stosunku do dóbr tego świata i w wielkim zaufaniu Bogu, poprzestając na tym, co konieczne, dzięki czemu mogła ze swojej skromnej renty wspierać tych, których Bóg stawiał na jej drodze
  • nie potrafiła patrzeć obojętnie na jakąkolwiek niesprawiedliwość, która miała miejsce w bliższym, czy dalszym otoczeniu, bardzo mocno angażowała się w obronę życia nienarodzonych, w pomoc krzywdzonym za ich przekonania
  • bardzo bolał ją brak jedności między ludźmi, robiła co mogła, żeby wprowadzić pokój i zgodę, żeby doprowadzić do jedności małżonków, rodziny, sąsiadów
  •  zrozumiała, że grzech jest nieszczęściem więc zamiast złościć się na tych, którzy jej lub innym ludziom wyrządzali zło, w codziennej modlitwie, zwłaszcza w godzinie Miłosierdzia  prosiła o miłosierdzie dla siebie i dla nich, zapraszając do tej modlitwy również gości, którzy o tej godzinie w ich domu  się znaleźli

pięknie mówiła, ale też potrafiła milczeć, potrafiła cicho znosić różnego rodzaju cierpienia fizyczne i duchowe, umiała czekać na chwilę zdjęcia z krzyża bez buntu, bez żalu do tych, którzy niekiedy do tego cierpienia się przyczynili

bardzo troszczyła się o czystość swojego serca, unikając tego, co mogło by ją naruszyć. Z wielką roztropnością korzystała więc z telewizji i innych środków przekazu, umiała wybierać   w nich to, co budujące.

Była w świecie, ale nie ze świata, lecz dla świata. W tych codziennych, bardzo zwykłych, prozaicznych wręcz sytuacjach życiowych starała się odczytywać, co jest dobre, co Bogu przyjemne i co służy większej Jego chwale. Umiała dostrzec Bożą miłość także w sytuacjach trudnych, a nawet bardzo bolesnych, powtarzając często słowa pieśni : Przyjmij Panie moje trudy, i modlitwy i cierpienia, niech do Twoich stóp ulecą, jako dar wynagrodzenia.

Gabrysia